Parafia pw. św. Ap. Mateusza i Macieja w Raciborzu-Brzeziu

Previous slide
Next slide

Świadectwa

Byliśmy w piątek 04.10.2013 z mężem na Mszy Św. z modlitwą o uzdrowienie w Waszej Parafii. Czuję potrzebę aby pochwalić Boga i podzielić się przeżyciami z tego dnia. Nie jeżdżę do Was często, ostatni raz byłam na czuwaniu ponad rok temu (a szkoda), ale po raz kolejny doświadczyłam potrzeby dłuższego bycia z Bogiem i wspólnej modlitwy.

Może nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego, ale nie po to tam pojechałam. Właściwie zdecydowałam się w ostatniej chwili, bo byłam skłócona z bliskimi i nie byłam gotowa na spowiedź pierwszopiątkową. Ale Pan tak cudownie sprawił, że po wykonaniu jednego telefonu nastąpiło pojednanie, ogromna radość i już mogłam spokojnie jechać do Brzezia. Początkowo nieufna, trochę podenerwowana w długiej kolejce do spowiedzi, ale jak usłyszałam słowa rozgrzeszenia już z otwartym sercem uczestniczyłam we Mszy świętej. Nie patrzyłam na zegarek, choć tym razem godzina była późna, włączyłam się w śpiew i dziękczynienie Bogu za to, że pozwolił mi tu przyjechać. Jestem z pokolenia kiedy modlitwa była raczej w ciszy, bez okazywania emocji, ale tym razem z radością wznosiłam ręce w górę i chwaliłam Pana z innymi, bo czułam, że On tu jest. Był w konfesjonale, ponad 4 godziny odpuszczał grzechy. Widziałam wielu młodych, którzy odchodząc od błogosławieństwa szli prosto do spowiedzi, aby radość ich była pełna.

Widziałam ludzi, którzy mieli spoczynek w Duchu Św. szczególnie pamiętam młodego mężczyznę, który leżał jak niemowlę z rękami rozłożonymi do góry i tak cudownie się uśmiechał (chyba przeżywał coś pięknego). Potem poszedł do tyłu i długo klęczał na modlitwie. I to poczucie wspólnoty, wzajemna życzliwość, uścisk dłoni i śpiew dziękczynienia za wielkie rzeczy, które Bóg czyni. Wiem, że w wielu miejscach na świecie ludzie gromadzą się na takim Mszach świętych z modlitwą o uzdrowienie, o uwolnienie i czuję, że Wiosna Kościoła nadchodzi. Choć szatan się miota coraz bardziej, ale Bóg jest Panem i zwycięży. Raz jeszcze dziękuję Bogu i Księdzu za te chwile przeżyte w Brzeziu, za radość, za świadectwo wiary i zachętę do lepszego życia. Może kiedyś uda mi się przywieść całą rodzinę, dorosłe dzieci /które nie są zbyt gorliwe/, ale modlę się i ufam, że kiedyś też Bóg zaprosi ich bliżej Siebie i poczują potrzebą głębszego z Nim spotkania. Raz jeszcze dziękuję Bogu

Bogu chwała za wszystko, co uczynił dla mnie. W ciągu całego mojego życia (ponad 30 lat) starałam się być blisko Boga. Ale cóż to była za bliskość? Teraz wiem, że zbyt mała. Chodziłam do kościoła, modliłam się czasem wieczorem i tyle. Starałam się też być dobrym człowiekiem dla innych ale różnie bywało. Kiedy ponad 15 lat temu zachorowałam po raz pierwszy na depresję, zaczęło się zmaganie z chorobą, życiem. Często oddalałam się od Boga. Nie miałam sił na pójście do kościoła, modlitwę, zwyczajną rozmowę w Bogiem. Uważałam, że życie nie ma żadnego sensu. Ale jakoś żyłam: praca, obowiązki domowe, wychowywanie dzieci i tyle. Żyłam, walczyłam z chorobą ale nigdy w tym wszystkim nie zawierzyłam Bogu. Przełom nastąpił, gdy w maju br. po raz pierwszy pojechałam do brzeskiego kościoła na Mszę świętą z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie. Jakoś tak po prostu, kolejnego dnia odstawiłam leki i pomyślałam, że z pomocą Bożą dam radę. I daję radę, choć nie jest łatwo. Jednak prawdziwy cud dokonał się w piątkowy wieczór 4 października br. Już podczas mszy św. czułam, że coś się ze mną dzieje. Dreszcze przechodziły mnie od stóp do głowy. Podchodząc do błogosławieństwa, prosiłam o uzdrowienie i uwolnienie dla wszystkich i dla mnie. Prosiłam, by Bóg wlał swojego ducha do mojego serca. Znowu czułam te dreszcze i że coś mnie przenika. Po osobistym błogosławieństwie płakałam, płakałam i chciałam już zawsze być z Jezusem. Otworzyły się moje oczy, uszy, a przede wszystkim serce. Pomyślałam, jak ja mogłam przez tyle lat tak daleko od Boga żyć. Zrozumiała, że jedyną drogą jaką mogę pójść, to z Jezusem, w Jezusie do Ojca, który jest w niebie. Teraz czuje się dobrze. Każdy mój dzień, każda możliwa chwila jest wypełniona myślą o Nim. Składam Mu dziękczynienie, proszę, przepraszam. Modlę się i jestem z Nim. Z utęsknieniem czekam na co piątkowe czuwania modlitewne, kiedy z innymi ludźmi mogę chwalić Boga, za wielkie dzieła, które czyni dla nas. Ma ogromną chęć poznania Jezusa – zaczęłam czytać Słowo Boże. Pragnę oczyścić się z wszelkich grzechów – potrzebna mi myślę, spowiedź generalna. Za wszystko Bogu chwała.

To co chciałem Wam opowiedzieć zaczęło się w marcu 2012 roku. Jestem żonaty, mam troje dzieci, dwoje ma własne rodziny i nie mieszkają z nami a trzeci 21-latek studiuje i mieszka poza domem.

Tego dnia byłem jak zwykle w pracy, miałem dwa miesiące do emerytury oraz plany związane z beztroską przyszłością. W połowie dniówki zasłabłem, musiałem pojechać na pogotowie, a później do szpitala na obserwację. Wynik kilkudniowego pobytu w szpitalu: nerwobóle międzyżebrowe i kamienie w pęcherzyku żółciowym.

Podczas badań przed zabiegiem laparoskopowym usunięcia pęcherzyka żółciowego lekarz stwierdza rozległego guza na odbytnicy. Pobierają próbki, wyniki były najgorsze jakich mogłem się spodziewać — guz złośliwy. To był najgorszy dzień mojego życia. Nie mogłem się z tym pogodzić, myślałem nawet, że to jakaś pomyłka, przecież nigdy wcześniej nie chorowałem, a mam dopiero 53 lata. Zapadła decyzja: jak najszybsza operacja, którą zaplanowano na 1 czerwca 2012 roku.

To był czas kiedy zacząłem się modlić intensywniej niż kiedykolwiek. Wierzyłem, że tylko Bóg może mi pomóc i w Nim czułem największą ulgę i opiekę. Starałem się modlić jak najwięcej, nie było to wcale takie łatwe i chociaż jestem praktykującym katolikiem, nigdy wcześniej nie modliłem się w tak ważnej intencji. Zacząłem częściej chodzić do kościoła oraz częściej korzystałem z sakramentów pokuty i komunii świętej. Nie mogłem pogodzić się z moją przyszłością, pytania: Dlaczego ja? Co dalej? Jak długo jeszcze będę żył? Niemożliwe, że to ja. Wtedy zrozumiałem, że ja, to tak samo jak każdy inny z nas i należy modlić się za wszystkich.

Po operacji dowiedziałem się, że zostałem inwalidą, usunięto mi odbytnicę i wyłoniono stomię, co stwarza poważne ograniczenia w codziennym funkcjonowaniu. Wtedy mój świat kompletnie się zawalił. Po niedługim czasie dowiaduję się: wynik badania histopatologicznego jest pozytywny — rak złośliwy, są przerzuty do wątroby.

Leczenie chemią, operacja wątroby, radioterapia, hipertermia oraz ciągłe branie leków i ból, który nie pozwala mi zapomnieć o nękającej mnie chorobie, ale nie rezygnuję. Proszę Boga o możliwość życia, mam coraz więcej siły do modlitwy i chęci do walki. Czuję jak modlitwy w mojej intencji ogarniają mnie ze wszystkich stron — od rodziny, przyjaciół, znajomych i nieznajomych ludzi, którzy nigdy mnie nie widzieli, ani nawet nie znali. W parafii w Krzyżkowicach podczas wielu mszy świętych modlono się w mojej intencji. Bardzo pomogły mi piątkowe czuwania oraz nabożeństwa o uzdrowienie, odbywające się w parafii w Brzeziu. Tam nauczyłem się skupiać na modlitwie. Tam też jednocześnie modliło się w mojej intencji wiele osób z rodziny oraz przyjaciół i znajomych, ludzi obcych, którzy w ten sposób chcieli mi pomóc. Po tych modlitwach zaraz miałem więcej chęci do życia i czułem, że Bóg czuwa nade mną.

W atmosferze modlitwy trwa dalsze leczenie, aż tu w czerwcu 2013 roku, po kolejnych badaniach, dowiaduję się, że proces rozwoju raka został zatrzymany. To jest uzdrowienie, prawdziwy cud, rzadko się to zdarza, ale w moim przypadku się udało i wierzę, że to efekt wiary i modlitwy tak wielu ludzi.

W tym miejscu chciałbym wszystkim modlącym się w mojej intencji serdecznie podziękować, ponieważ to dzięki tej Waszej modlitwie dzisiaj mogę być z Wami i dalej cieszyć się życiem, tu, na ziemi.

Opiekę Boga czułem na każdym miejscu, stawiał na mojej drodze ludzi, którzy mogli mi pomóc, dawał mi siłę do walki z chorobą, dał siłę mojej żonie i dzieciom do przetrwania tych trudnych dni. Nigdy wcześniej nie myślałem, że Bóg jest tak blisko nas i można tak odczuwać Jego bliskość, tak bardzo się z Nim zaprzyjaźnić — dopiero w potrzebie i modlitwie tego doświadczyłem. Gdybym nie zachorował, prawdopodobnie nigdy nie doświadczyłbym tylu szczęśliwych chwil.

Bogu trzeba całkowicie zaufać, myśleć prostolinijnie jak dziecko, wtedy będzie wszystko dobrze. Bóg chce, żeby było nam dobrze, ale my nie zawsze na to pozwalamy.

Niejednokrotnie myślałem: „Boże, dlaczego ja, czemu muszę tak cierpieć, czemu mnie nie chronisz przed złem itd.?”. Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że choroba, którą zwalczyłem dzięki pomocy i opiece Boga pomogła mi wyzwolić się z innych nałogów, które w przyszłości prawdopodobnie byłyby dla mnie zgubne, nie tylko dla mojego ciała, ale przede wszystkim dla duszy. Była to być może jedyna droga do osiągnięcia zbawienia i wiecznego życia w niebie, w gronie zbawionych.

Teraz wiem, że należy zawsze iść za głosem Boga chociaż może wydawać się to trudne, często całkiem odmienne od naszych oczekiwań. Kiedyś słyszałem, że choroba jest błogosławieństwem. Wydawało mi się to nierealne, wręcz niemożliwe. Teraz widzę, że nie miałem racji. Należy się modlić za wszystkich cierpiących oraz pomagać im jak najwięcej, może to pomoże nam mniej cierpieć. Pomoc ta nie zawsze musi być materialna, można też wspierać przez modlitwę, zrozumienie a nawet najprostsze gesty — odwiedziny, rozmowa, niejednokrotnie znaczą więcej niż wszelka pomoc materialna. W chorobie należy zawsze wierzyć i nie przestawać się modlić, tylko taka postawa pozwoli na szczęśliwe rozwiązanie naszych problemów.

Tak wiele chciałoby się powiedzieć o Bogu, o tym jak działa w moim życiu, ale jak trudno jest odpowiednio dobrać słowa. Bo nie ma takich słów, które oddałyby Jego wielkość, miłość do takiej małej i grzesznej osoby jaką jestem. Kiedyś, gdy ktoś mówił o łaskach, jakie daje nam Bóg, jak wiele od niego otrzymujemy, myślałam: „mnie to nie dotyczy, ja tam niczego nie czuje. To jest zarezerwowane tylko dla tych wybranych”. Nie wiedziałam wtedy jak bardzo się myliłam. Gdy tak zastanowiłam się nad życiem, kiedy zawróciłam ze złej drogi, na drogę przeznaczoną mi przez Boga, spotkałam Jezusa – żywego i prawdziwego. Czy to możliwe? Owszem, możliwe. Mimo, że go nie widzę to doskonale go czuję. W czasie modlitwy czy tez rozmowy z nim, w czasie czuwań, czuję, że ogarnia mnie jakieś dziwne ciepło, ale takie inne, pojawiają się dreszcze i po prostu się uśmiecham. Czuję spokój i wiem, że to On jest ze mną. Przytula mnie, pociesza, trzyma za rękę, jest moim najlepszym przyjacielem, któremu mogę powierzyć wszystko. Uświadamiam sobie jak wiele otrzymuję każdego dnia. Dostaję łaskę życia, rodziny, bliskich, mam cudownych przyjaciół, mogę spełniać swoje pasje, w szkole zawsze wszystko się układa. Jeżeli mam jakiś problem, to zawsze on jakoś się rozwiązuje. I nie powiem, że jest super i łatwo. Bo kiedyś sama myślałam, że Ci ludzie którzy są blisko Boga, mają to co chcą i zawsze wszystko jest dobrze. Mimo, że czasem jest trudno, to jestem szczęśliwa. Bo to takie niesamowite uczucie, że ktoś jest przy Tobie na dobre i na złe, że z nim możesz wszystko i przenigdy Cię nie zostawi. A gdy przytrafiają się przykrości, On pociesza i wywołuje uśmiech. Jestem młodą osobą i często słyszę: „po co chodzisz do tego kościoła, baw się, przecież jesteś młoda”. Ale tylko ja wiem co Bóg mi dał. To On podarował mi nowe życie, dał mi najpiękniejszą miłość. Nie wstydzę się tego, że zamiast iść w piątek na imprezę, wybieram kościół. Wiem, że wybieram słusznie. Zawsze na czuwaniach czuję obecność Jezusa, lecz na ostatnim czuwanie czułam ją jeszcze bardziej. Kiedy zamknęłam oczy i powiedziałam: „kocham Cię, Jezu”, ogarnęły mnie dreszcze, do oczy napłynęły łzy, a na ustach namalował się uśmiech. I poczułam się zupełnie wolna. Ktoś może pomyśleć, że to niemożliwe bo przecież muszę się modlić, chodzić do kościoła itp. Ta wolność Boża różni się tym, że nic się nie musi lecz po prostu się chce. Pragnie się Jezusa i spotkania z Nim. Teraz wiem, jak wiele miałam szczęścia, że spotkałam w swoim życiu Boga i dzisiaj jestem prawdziwie szczęśliwa!

„Krzyż bezradnie rozłożył ramiona, kiedy przechodząc obok, spytałam go o drogę”. To zdanie wyczytałam w jednej z książek i po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że przez wiele lat taki był mój stosunek do Boga i religii.

Bóg był dla mnie takim kołem ratunkowym, był gdzieś tam w niebie, zwracałam się do niego tylko gdy byłam w potrzebie, gdy było mi ciężko, gdy miałam jakiś problem, gdy szłam ciemną droga albo gdy dzień później miałam jakiś ważny egzamin. Miałam świadomość, że cały czas wymagam, że czegoś pragnę, ale tak naprawdę nie daję nic w zamian. Tłumiłam ten mój wewnętrzny głosik, mówiąc że jak w tak zabieganym świecie mogę znaleźć czas na modlitwę i rozmowę z Bogiem, przecież mam tyle do zrobienia, jest tyle ważniejszych rzeczy. Mówiłam sobie: „Teraz jesteś młoda, Bóg może poczekać”. Aż człowiekowi robi się siebie żal, gdy widzi jak długo był ślepy.

Nie potrafiłam za nic zrozumieć o co właściwie chodzi księdzu mówiącemu o żywej i prawdziwej wierze. Byłam przekonana, że taka we mnie istnieje. Skoro chodzę na niedzielną mszę, na lekcje religii, na których zdobywam same szóstki, przystąpiłam do Pierwszej Komunii Świętej i Bierzmowania to muszę kochać Boga. Jednak któregoś dnia zapaliła się lampka w mojej głowie: czy to właściwie jest miłość? A może tylko obowiązek, powinność, tradycja? Skoro moi rodzice są katolikami, ja też będę. A może kieruje się jedynie słynnym „co ludzie powiedzą”? Czy to, że dreptam co niedzielę na eucharystię, wyłączam się już po „Pan z wami”, którym kapłan zwraca się wiernych, nie słucham Słowa Bożego, nie śpiewam, bardziej interesują mnie dzieci biegające po świątyni i kolorowe figury świętych niż uczestnictwo w modlitwie, że co chwilę spoglądam na zegarek z myślą kiedy wrócę do domu i oddam się „prawdziwemu i sensownemu” życiu, jest świadectwem mojej miłości i zaufania Bogu?

Doszłam do wniosku, że chyba jednak coś jest nie tak. Poszłam przed Wielkanocą do spowiedzi. I właśnie wtedy nastąpiła we mnie mała rewolucja. Co mnie najbardziej poruszyło to to, że ksiądz mnie nie skrytykował, nie pouczał, nie wmawiał, że muszę za wszelką cenę czynić dobro, że muszę żyć w zgodzie z Chrystusem. Ksiądz pokazał mi możliwości, jaką drogę mogę obrać i jakie szczęście mnie spotka jeśli wybiorę drogę z Bogiem. To nie były wielkie słowa, ale dla mnie nabrały wielkiego znaczenia. To właśnie przez te parę zdań zaczęłam się zastanawiać, myśleć i szukać. Zaczęłam być świadoma – myślę, że to taki pierwszy wielki krok do tego, by budować jakąkolwiek relacje z Bogiem. Bycie świadomym.

Zaczęłam częściej chodzić do kościoła, modlić się – nie dukałam już bez sensu wyuczonych regułek, tylko rozmawiałam z Bogiem, choć nie dostawałam żadnej słownej odpowiedzi wiedziałam, że On jest blisko mnie, wspiera mnie i gdy będę w potrzebie będzie blisko.

Zaczęłam Mu dziękować – za wszystko, za życie, za zdrowie, szczęście i rodzinę i przepraszać za to, że chodź mam tak naprawdę wszystko, nie umiem tego docenić, za to że pomimo moich zapewnień, że będę nad sobą pracować, że będę lepszym człowiekiem dalej popełniam te same błędy. Zdałam sobie sprawę, że miłość do Boga to nie ciągłe wyrzeczenia i obowiązki, to nie chodzenie do kościoła byle by tylko zapewnić sobie „cieplutki kącik w niebie”. To przyjemność, której człowiek z czasem pragnie coraz bardziej. To wypełnienie tej pustki, którą często zastępuje się alkoholem, narkotykami, myśląc że przyniosą nam one radość. To uczucie pewności, gdy przechodzi się przez próg świątyni, że jest się na właściwym miejscu, że jest się w domu.

Mam świadomość, że moja wiara nie jest tak mocna i silna jakbym chciała, żeby była. Myślę, że jestem na etapie takiego raczkującego dziecka, które ciągle się uczy, poznaje i doświadcza. Ale wiem, że ta relacja jest teraz obustronna. Teraz nie wymagam, nie chcę i nie żądam tylko daje, ile mogę. Bóg sam wie czego potrzebuję, więc gdy będzie tego chciał na pewno mi to ofiaruje. Każde spotkanie z Nim daje mi odpowiedź na pytania, które od lat sobie zadawałam. Daje mi wewnętrzny spokój i przeświadczenie, że wszystko jest dobrze i że jestem na właściwej drodze.

Doszłam do wniosku, że życie z Bogiem nie polega jedynie na mówieniu mu jak bardzo się Go kocha i na otrzymywaniu łask. To także chwila zwątpień, upadków, czasem kłótni. To czas czuwania, to czas, w którym osiągamy niekoniecznie fizyczne ale psychiczne dno, analizujemy własne życie, dochodzimy do jakiś wniosków i wzbijamy się ze zdwojoną siłą w górę. I to wydaje mi się w wierze najpiękniejsze.

Chciałabym napisać parę słów jak zmieniło się moje życie w ostatnim czasie, kiedy zaczęłam uczestniczyć w piątkowych czuwaniach modlitewnych oraz w Mszach o uzdrowienie… pochodzę z katolickiej rodziny i od najmłodszych lat uczęszczałam na Msze Św., nabożeństwa, należałam do zgromadzenia Dzieci Maryi, jeździłam na rekolekcje… zawsze starałam się być blisko Boga… tak było aż do czasów studiów… podczas jednych rekolekcji, na których byłam opiekunką grupy dzieci zawiodłam się bardzo na najbliższych przyjaciołach… może nie wpłynęłoby by to znacząco na moje życie, gdyby nie fakt, że On był księdzem, a Ona wybierała się do zakonu… wierzyłam w szczerą przyjaźń i zawiodłam się na osobach, które były powołane przez Boga do szczególnej służby… Kościół wydawał mi się wtedy fałszywy… wolałam modlić się w ukryciu… na łonie natury itd., ale Msza Św. nie była dla mnie szczególnie ważna a do spowiedzi chodziłam tylko z poczucia obowiązku… tak było przez długie lata… później wyszłam za mąż, ale na niedzielne Msze Św. nie zawsze mieliśmy czas… tłumaczyłam to sobie faktem że mąż często pracuje w niedziele, więc szkoda czasu na przebywanie w kościele… Wszystko układało się na pozór dobrze, oboje mieliśmy pracę, zaczęliśmy budowę domu… może wiele osób nam zazdrościło własnego kąta, ale nikt nie wiedział że oddaliliśmy się od siebie… mieliśmy dom, w którym nie było Boga, modlitwy, miłości… myślałam nawet o rozwodzie… potem zaczęliśmy planować dziecko, myśląc, że to nas do siebie zbliży ale było coraz gorzej… Na szczęście zaczęliśmy co niedzielę uczestniczyć w Mszy św., a pewnego zimowego wieczoru w pierwszy piątek z czystej ciekawości pojechałam na Mszę o uzdrowienie… wiedziałam, że mój mąż też tam będzie choć nie mogliśmy pójść razem…”wytrzymałam” do końca Mszy włącznie z błogosławieństwem, ale na adoracji za długo nie byłam, wymawiając się obowiązkami domowymi… Za miesiąc pojechałam znowu… tym razem wspólnie z mężem… tym razem za jego namową zostaliśmy do końca…. potem zaczęłam jeździć na czuwania modlitewne w każdy piątek, zaczęliśmy razem się modlić… nie wyobrażam sobie już niedzieli bez uczestniczenia w Mszy Św. i co ciekawe chociaż mąż dalej pracuje w niektóre niedziele mamy więcej czasu dla siebie… czuję że Bóg zbliżył nas do siebie… znowu czuję się szczęśliwa… znowu czuję, że kocham mojego męża, kocham nasz dom… znalazłam swoje miejsce… do pełni szczęścia brakuje nam dziecka, rozczarowania dużo mnie kosztują, ale dzięki czuwaniom modlitewnym oraz Mszy Św. mam siłę by wierzyć i próbować dalej… Proszę o modlitwę by Bóg obdarzył nas tym małym cudem, jakim jest dziecko… Niech Bóg wskaże mi drogę czy ma ono być urodzone przez nas czy dla nas…

Na czuwaniu nie byłam od zeszłego roku… Jakoś tak zdążyłam już o tym zapomnieć… Ale nie dawno zaczęłam nowennę w intencji nawrócenia mojego męża i znajomej, bo wydawało mi się, że tego potrzebują. I co ciekawe zaczęłam rozumieć, że ja chyba też znów potrzebuję nawrócenia. Trafiłam z powrotem na brzeskie czuwanie. Gdy tam dotarłam, pomyślałam sobie: „fajnie, posiedzę, posłucham, pojadę do domu”. Jednak było inaczej… Ogarnęło mnie uczucie ogromnego spokoju i takie doświadczenie bliskości Boga (nie umiem opisać). Wtedy pomyślałam: „Jezu jak ja za tobą tęskniłam…Tak bardzo cieszę się, ze znów tu jestem”. Wydawało by się, że chodziłam do kościoła, nawet więcej niż inni, wiec jest dobrze. Jednak byłam dalej od Boga niż myślałam. Mówi się, że u Boga nie ma przypadków. Dziękuję więc za to czuwanie i za wszystkie inne, w których mogłam uczestniczyć.

„Nie ma życia bez krzyża, nie ma życia bez cierpienia?” – takie słowa padły na którymś z piątkowych czuwań. Rzecz niby oczywista, ale jednak gdy w naszym życiu dzieje się coś złego każdy zadaje sobie pytanie „dlaczego ja?”. Ja nie byłam wyjątkiem. Wychowano mnie w rodzinie katolickiej, Bóg zawsze był obecny w naszym życiu, myślę jednak, że nigdy nie był na pierwszym miejscu. To się oczywiście zmieniało, wpływały na to różne osoby, sytuacje. Paradoksalnie, bliskości Boga zaczęłam potrzebować coraz bardziej i bardziej kiedy, poprzez małżeństwo cywilne, poniekąd zrezygnowałam z Jego sakramentów. Od prawie 10 lat nie byłam w spowiedzi, nie przyjęłam Jezusa do swojego serca. Nikogo nie obwiniam, kocham swojego męża, świadomie podjęłam tę decyzję. Zawsze jednak staraliśmy się by Bóg był obecny w naszym życiu, by nasze dzieci wychowały się w miłości do Niego. Przełom nastąpił w ubiegłym roku. Moment w którym wielu ludzi zadaje sobie wspomniane wcześniej pytanie: Dlaczego ja?. Niespodziewana diagnoza – rak. Ale ja nie zadałam tego pytania. Bo dlaczego nie ja? Przetrwałam jakiś czas bojąc się o swoje dzieci, a potem pojechałam na czuwanie do Brzezia. Nie wiem dlaczego nie zrobiłam tego nigdy wcześniej choć wiedziałam, mogłam tam być. Kiedy ksiądz modlił się za chorych na raka, trudno było się powstrzymać od łez. Ale one pomogły. I to co tam wtedy przeżyłam nie pozwoliło mi już tam nie wrócić. Nie jestem w stanie tego opisać, ale podczas piątkowych spotkań docierało do mnie powoli, że to, co mnie dotyka nie jest po to, żeby mnie ukarać, nie jest przypadkiem, nie jest ślepym losem. Jest po to, żebym tam była. Po to, żebym uwierzyła. Żeby moja wiara przestała być letnia. Żeby moja rodzina zbliżyła się do siebie w Jezusie, żywym i prawdziwym. Tak się dzieje. Codziennie walczymy z tym złym który też walczy. Bywa, że udaje mu się wygrać. Nie poddajemy się. Piątkowe wieczory, w które udaje nam się dotrzeć do Brzezia, czy to obojgu, czy w pojedynkę, czasem z dziećmi, są wyjątkowe. Modlitwa, adoracja daje nam siłę na cały tydzień, na wszystkie trudne sytuacje, ciężkie chwile. Jest wyrazem naszej wiary, ale przede wszystkim ją pogłębia. Moje pierwsze słowa, które do Niego kieruję po wejściu do kościoła to zawsze: „Dziękuję Ci, Jezu, że znów mogę tu być”. To nie zawsze jest łatwe.

Bliskość Jezusa, której doświadczamy na czuwaniach dała nam siłę do jeszcze jednej walki. Walki o powrót do Jego sakramentów. Sprawa się toczy. A od miesiąca nasz syn w pełni uczestniczy w Eucharystii. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa i mam nadzieję, że Bóg pozwoli nam się z nim zjednoczyć powtórnie. On może wszystko! Chwała Jezusowi!

Monika

W Czuwaniach modlitewnych zaczęłam brać udział jeszcze w Rydułtowach w kościele św. Jerzego czyli około 8 lat temu.Byłam wtedy zupełnie inną osobą. Do kościoła chodziłam tylko w niedziele, ale w swoim sercu nie czułam obecności Pana Jezusa, właściwie to nie czułam nic tylko smutek. Nic mi nie wychodziło – ani w pracy, ani w domu, nie miałam też przyjaciół. Kiedy było mi już tak bardzo źle, że czasami myślałam żeby się już to moje życie skończyło, podczas Czuwania usłyszałam od Księdza, żeby swoje życie powierzyć Jezusowi, a On nas poprowadzi, pomoże i udzieli wielu łask. Myślałam wtedy że na pewno innym pomoże ale nie mnie. Zaczęłam się jednak gorąco modlić i wtedy poczułam obecność Pana Jezusa i zrozumiałam ze On cały czas był blisko mnie tylko ja nie pozwalałam Mu działać w moim życiu. Dzisiaj moje życie wygląda zupełnie inaczej, Jezus jest obecny w moim sercu, bardzo Go kocham a On obdarza mnie takimi łaskami, o jakich nawet nie marzyłam. Wszystko jest teraz takie proste, mam wspaniałych przyjaciół, na których mogę zawsze liczyć i niesamowity apetyt na życie. Dzisiaj już wiem jaka jest siła w modlitwie, ale takiej prawdziwej i szczerej. Wiele też zawdzięczam ks.Bogdanowi, bo to On nauczył mnie kochać Boga.

Krystyna

Być może to co teraz napiszę nie wzbudzi wspomnianej sensacji, ale jeżeli jest taka potrzeba (chwała Bogu!), by podzielić się dobrymi rzeczami, to moje świadectwo takie właśnie będzie.

Na piątkowe Msze św. do Brzezia zaprosiła naszą rodzinę moja mama, która mieszka w Raciborzu (Ostróg). W listopadowy weekend na święto Wszystkich Świętych przyjechaliśmy w rodzinne strony na to święto (mieszkamy koło Wrocławia). Była wtedy okazja i pojechaliśmy w piątek do Brzezia. To czego tam doświadczyłam bardzo mnie zbudowało. Było to uczucie niesamowitej wspólnoty, mimo że oprócz męża nikogo nie znałam. Po czuwaniu czułam niedosyt, że już, tak szybko się skończyło”.

Podczas osobistego błogosławieństwa dostałam takiego napadu płaczu,którego nie potrafiłam opanować,cała się trzęsłam, ale nie wstydziłam się tego,to było potrzebne w tym momencie.

Jeszcze wiele dni po tamtej Eucharystii rozmyślałam nad Darami, jakie Duch święty udziela tym, którzy GO o to proszą. Po zeszło-piątkowej Mszy świętej na prośbę Księdza – chcę się podzielić, tym czego na co dzień doświadczam od Boga.

Ja osobiście zdałam sobie sprawę, że i ja i moja rodzina – a więc mąż, dzieci (Hania – 6, Wojtek – 3) otrzymujemy szczególne błogosławieństwo Boga. Czuję na co dzień, że Pan Bóg się o nas troszczy i chroni nas. Mimo, że moje życie nie wyróżnia się niczym szczególnym, bo jesteśmy zwykłą normalną rodziną,jak wiele innych, to mam Bogu za co dziękować!

Mam zdrowe i kochane dzieci – chcę za to dziękować. Żyję w zgodnym małżeństwie, mój mąż to wspaniały człowiek, zawsze mogę na niego liczyć – chcę za to dziękować. Pan Bóg daje nam zdrowie i siły – chcę za to dziękować! Mam pracę, którą bardzo lubię i w której mogę się realizować – chcę za to dziękować! Mamy gdzie mieszkać, możemy zawsze liczyć na pomoc sąsiadów i rodziny – chcę za to dziękować.
Dzięki naszym duszpasterzom parafia Siechnice żyje i mocno trzyma się Pana Boga – też chcę za to podziękować. Jest jeszcze tyle spraw, za które jestem wdzięczna Bożej Opatrzności, a których nie sposób tu teraz wymieniać.

Tak jak pisałam na początku – sensacji w moim świadectwie nie ma, bo taka jest moja codzienność, ale czuję to i wiem, że łaska Boża wylewa się na nas obficie, mimo codziennych niedogodności, że czasem jest ciężko,że za dużo na głowie, ale mam jednocześnie to poczucie, że z Bożą pomocą poradzimy sobie. Obym zawsze umiała dziękować Bogu, za to co mam, bo otrzymałam wiele!

Wczoraj po raz pierwszy byłam na tej uroczystości o 19:30. Msza, kazania, modlitwa i śpiewy – ktoś by pomyślał normalne – ale ja przeżyłam to całkowicie inaczej, czułam niezwykłą bliskość z Bogiem, nie mogłam opanować łez wzruszenia. Drugą cześć przeżyłam jeszcze bardziej wzniośle, może dlatego, że doświadczenia ostatnie, jakie miały miejsce w moim życiu nie były wesołe i wtedy i teraz uciekam się do Boga o pomoc. Wcześniej nie rozumiałam tego, dlaczego mnie to spotykało a teraz rozumiem, bo dzięki temu zbliżyłam się do do Boga i mogłam w pełni oddać się Jemu podczas wczorajszej uroczystości.

Jestem wdzięczna osobie, która powiedziała mi o tych mszach a przede wszystkim Księdzu, który za pomocą Ducha Świętego prowadzi je. Podczas tego niezwykłego błogosławieństwa osoby z zespołu między pieśniami mówili piękne słowa, które jeszcze bardziej zbliżamy mnie do Pana.

Największe zaskoczenie, które mnie spotkało to, to że ktoś z zespołu w pewnym monecie powiedział „Jeśli jest tu Kobieta, która prosi Boga o dziecko, niech się nie martwi, może jakieś ziarenko, już się w brzuszku rozwija”, wtedy już nie mogłam powstrzymać łez, dlatego, że właśnie ja przyszłam do tego kościoła na tą uroczystość, aby prosić Boga o dziecko, o które się staramy już prawie 2 lata. Przez większość czasu czułam, że to o mnie chodzi, że jakimś Cudem, ktoś wiedział, że tu jestem i proszę Boga właśnie o te dzieciątko.Potem pomyślałam o tym, że może chodzi o inną kobietę, że jakaś inna kobieta prosiła o modlitwę i dlatego zostało to powiedziane na głos.

Nie wiem co mam myśleć, wierzę w to, że chodziło o mnie, ale mam wielką nadzieję, że Bóg wysłucha wszystkie Kobiety, które tak długo się starają o dzieciątko.

Bardzo serdecznie chciałam podziękować za te czuwania modlitewne, które zostały umieszczone na youtube. Na czuwania w Internecie trafiłam przypadkiem, w momencie, gdy moje życie nie miało sensu i szukałam jakiegoś punktu zaczepienia. Było bardzo źle – mąż i dzieci nie były już żadną pociechą, pogoń za pracą sprawiła, że oddaliliśmy się od Boga całkowicie.Wiedziałam że to ostatni moment i albo teraz albo nigdy. I tak w dzień w dzień słuchałam tych czuwań i czekałam nie wiem na co…, ale Duch Święty wiedział co jest nam potrzebne i wlał w moje serce ogromne pragnienie pojednania się z Bogiem.

I tak prawie po 11 latach pojednałam się z Bogiem. Bóg chyba bardzo ucieszył się z mojego powrotu bo bardzo nas obdarował. Od Księdza, u którego się spowiadałam po tylu latach, dostaliśmy różaniec.Niby nic w tym nadzwyczajnego, ale gdy mąż zobaczył ten różaniec, to tak tylko z grzeczności zaproponowałam mu, że jak już dostaliśmy różaniec, to może byśmy co wieczór razem się modlili – i od tego czasu klękamy razem do modlitwy (wcześniej nie było mowy o wspólnej modlitwie, bo mąż mówił, że nie jesteśmy w zakonie). Pewnie, że nie odmawiamy całego różańca, bo tylko „Ojcze Nasz”, „Zdrowaś Maryjo” i „Aniele Boże” ze względu na dzieci, ale to dla nas na prawdę dużo, bo nigdy wcześniej przez całe małżeństwo się nie modliliśmy,a w kościele przez tyle lat byliśmy tylko kilka razy.Tak więc jeszcze raz wielkie dzięki,bo gdyby nie te czuwania odnalezione przypadkiem (choć niby nie ma przypadków), to pewnie by mnie już nie było na tym świecie. Przed nami jeszcze długa droga, bo i zranień pełno i wiele naprawić trzeba, ale teraz jest On – najukochańszy Tatuś w niebie i w tej walce nie jestem sama.

Długo wahałam się z napisaniem tego listu. Ale w ostatnim czasie dostałam znak od Boga, że muszę podzielić się z innymi moją historią.

Więc może zacznę od początku. Mam 16 lat, jestem zwykłą nastolatką, lecz moje życie jest zupełnie inne niż rok temu. Kiedy miałam 14, 15 lat całkiem odeszłam od Boga. Każde wyjście do kościoła było męką, kłótnią z rodzicami. Do spowiedzi chodziłam wtedy kiedy trzeba i tylko z przymusu rodziców. Nie przyjmowałam Pana Jezusa. Nie modliłam się w ogóle. Wszystko przez kolegów. Było mi wstyd powiedzieć, że wierzę w Boga, że chodzę częściej niż tylko w niedziele do kościoła. Najważniejsze były imprezy, alkohol i inne rzeczy, tylko nie Jezus. Pewnego dnia coś się zmieniło. Kiedy zaczęły się czuwania modlitewne w naszym kościele – nawet nie chciałam myśleć, że mogłabym tam pójść. Ale pod koniec września mama zmusiła mnie do pójścia razem z nią. Oczywiście byłam wściekła, ale musiałam iść. Usiadłam w ławce i pomyślałam; „po co tu jestem? Przecież i tak nic mi to nie da”. Zaczęło się czuwanie. Najpierw pomyślałam, że przynajmniej pośpiewam fajne piosenki, ale zdarzyło się coś więcej. Kiedy wsłuchałam się w słowa księdza i piosenek, dziwnym trafem były one jakby skierowane tylko do mnie. Odpisywały to co czuję i co się dzieje z moim życiem. Łzy zaczęły same lecieć i leciały do końca. Wtedy jeszcze nie do końca to rozumiałam. Wyszłam z kościoła i w drodze do domu nie odezwałam się słowem do mamy. W domu dopiero przeprosiłam ją za moje zachowanie. Od tego wieczora moje życie się zmieniło. Następnego dnia pomyślałam „może pomodlę się” i tak też się stało. W niedziele chyba pierwszy raz od jakiegoś roku wyjście do kościoła nie rozpoczęło się kłótnią. W następnym tygodniu poszłam do spowiedzi już bez przymusu. Wtedy poczułam jakby ktoś ten wielki ciężar ze mnie zdjął. W adwencie starałam się być na każdych roratach i Święta były jakby inne niż rok temu. Kiedy zaczęły się spotkania do bierzmowania, postanowiłam zapisać się do róży różańcowej. Gdyby ktoś zaproponował by mi to kilka miesięcy temu, wyśmiałabym go. Jedak kiedy zaczęłam codziennie się modlić byłam bardziej wesoła. Wtedy modliłam się już kilka razy dziennie, bo wiedziałam, że Bogu mogę powierzyć wszystkie moje problemy i zmartwienia, że Jezus mnie pocieszy i pomoże mi w każdej trudniej chwili. Zaczęłam spowiadać się regularnie i przyjmować jak najczęściej Jezusa Chrystusa. Po przyjęciu sakramentu bierzmowanie poczułam jeszcze większą więź z Bogiem i tak jest do dziś.

Kiedy na czuwaniu Pan Jezus mi błogosławi czuję dreszcze i ogarnia mnie szczęście. Dzisiaj wiem, że to pierwsze otrzeźwienie nie było przypadkowe. Bóg chciał, żebym się nawróciła, żebym znowu Go pokochała. staram być jak najbliżej Boga, bo to właśnie w nim znalazłam szczęście. Przestałam wstydzić się Boga i nie bać się mówić o Jego potędze i chwale, chociaż nie ukrywam, że często jest to dla innym śmieszne.

Chciałabym aby to moje „świadectwo” było przekazane na mszy młodzieżowej. Aby inni mogli przemyśleć swoje dotychczasowe życie, aby zastanowili się nad tym do czego prowadzi ich życie i jaki jest jego sens, żeby zrozumieli, że bez Boga nie będą szczęśliwi. Może wydaje się im, że są szczęśliwi, ale to tylko złudzenie a takie szczęście nie potrwa długo. Dzięki Bogu jestem szczęśliwą osobą i wiem, że w Nim mogę wszystko, bo On mnie umacnia i wspiera. Każdego dnia daje mi poznawać się i kochać coraz bardziej.

Moje nowe życie z jedynym Zbawicielem Jezusem, zaczęło się 13.04.2011 roku w czasie rekolekcji z udziałem Lecha Dokowicza w parafii św. Jerzego w Rydułtowach. Gdy uklęknąłem i jeden z kapłanów nałożył mi ręce na głowę modląc się nade mną, prosiłem Jezusa by zabrał grzech, w którym tkwiłem latami – mówiłem prosto – „Jezu zabierz to ode mnie, proszę Cię tak mocno z całego serca, nie chcę już tego”. Gdy wstałem byłem już zupełnie innym człowiekiem, choć wtedy jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Łaska Boga jest przeogromna i jego miłosierdzie nieskończone, dla każdego!!! Już po powrocie do domu 13.04.2011 miałem zupełnie inne spojrzenie na mnóstwo spraw, zupełnie jakby ktoś ściągnął mi opaskę zakrywającą oczy. Zrozumiałem, że Kościół jest moim domem a Jezus moim Panem i należy Mu oddać należną cześć. Bez Niego, nic tak naprawdę nie mogę.

Problem mojego grzechu minął jak ręką odjął, choć zły próbował, bo on wie gdzie człowiek jest słabszy i kiedy ma chwile słabości. Ale modlitwa do Anioła Stróża i jego generała Archanioła Michała jest wtedy bardzo pomocna i skuteczna. Nie wyobrażam sobie teraz życia bez Boga i Jego Kościoła. Dopiero teraz poczułem prawdziwe szczęście i wolność .

Chciałbym podzielić się również moim doświadczeniem, które wiąże się z ogromna siłą modlitwy, której doświadczyłem.

Jestem osobą uprawiającą wiele sportów rekreacyjnie, zajmuję się również sportem w pracy, będąc instruktorem. W roku 2011 około listopada w parafii św. Ap. Macieja i Mateusza w Brzeziu, na piątkowym czuwaniu modlitewnym pojawił się ks. Joachim, który pełni posługę egzorcysty w Odessie na Ukrainie. Przed czuwaniem dokonał on egzorcyzmowania soli, wody i oleju i wytłumaczył jak należy stosować te substancje, a na końcu adoracji rozdano stosowne ulotki. Pod koniec września 2011 doznałem kontuzji kolana, która mocno mi dokuczała przez wiele miesięcy. Żadne zabiegi rehabilitacyjne nie przynosiły poprawy, a moje kolano po każdym dłuższym bezruchu drętwiało i bolało. Dopiero po kilku miesiącach rezonans magnetyczny wskazał przyczynę bólu, pęknięta łąkotka, torbiele na kości i uraz więzadła rzepki oraz parę innych dysfunkcji kolana. Po powrocie z czuwania nałożyłem olej egzorcyzmowany, tworząc na kolanie znak krzyża i błagałem słowami Syrofenicjanki: ?Jezusie synu Dawida, ulituj się nade mną?. Uzdrów mnie z mojej choroby.

Czynność tę powtarzałem jeszcze parokrotnie, później i okazało się, że bóle i odrętwienia minęły bezpowrotnie. Ja wróciłem do pełnej sprawności i staram się wielbić Boga swoim życiem, bo uczynił mi wielkie rzeczy. Jezus jest najlepszym lekarzem, który leczy ciało i duszę. Więc uwielbij Go!

Adrian

„Wystarczy byś był… Tylko byś był… nic więcej”. Tak jak te słowa piosenki, tak za każdym razem, kiedy tylko mogę i uczestniczę w Czuwaniu Modlitewnym, wystarczy byś był Jezu. Poczucie Twojej obecności koi serce, w zapomnienie idą troski dnia, czasem uzbierane z kilku dni brzemię rozmaitych doświadczeń, niekoniecznie przyjemnych. Tak dobrze być z Tobą w tej jakże świętej ciszy. Ty przychodzisz do każdego kto Ciebie pragnie. Panie Jezu od jakiegoś czasu wciąż modlę się do Ciebie, rozmawiam i nasłuchuję, Ty dajesz natchnienie, czasem wyraźny dowód Swojej obecności i to jest niezwykle zachwycające. Zachwycająca, a zarazem przeszywająca miłością serce jest Twoja obecność, bliskość tak realna jak tylko to sobie można wyobrazić w pragnieniach bycia w serdecznych z Tobą relacjach. Ale zawsze pamiętam Jezu i nie omieszkam nigdy zapomnieć słów: „Jeśli tylko chcesz, Jezu, jeśli chcesz…”.

Panie Jezu, Ty uzdrawiasz cierpiących, wlewasz w serca otuchę, czasem wręcz podnosisz z ciężkich upadków, bo taka jest wola Boga Ojca. Jesteś miłością przenikającą dogłębnie i nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych.

A ja przecież jestem tego najlepszym dowodem. Bo tak chciałeś Panie Jezu i choć droga mojego nawrócenia nie była ani łatwa ani krótka – możliwe, że wymagało to czasu, by dojrzeć do poznania, a wtedy świat ukazuje się w zupełnie innym wymiarze, Twoim Panie, Bożym spojrzeniu.

Dlatego w czasie modlitwy na ostatnim wczorajszym (04.05.2012 r.) czuwaniu byłam niewymownie Tobie wdzięczna za wszelkie dary jakie otrzymałam: tj. za życie, rodziców, najbliższych, nawet za to wszystko co było trudne, ponieważ te doświadczenia pozwoliły mi przyjrzeć się sobie i zobaczyć to, co powinno być uzdrowione, uwolnione, by już więcej nie ograniczało mi mojej wiary. Pomyślałam: Panie jestem Twoim dzieckiem, jestem przecież Twoim Cudownym Dzieckiem, któremu Ty nie dasz zrobić krzywdy, a jeśli są trudy, to one przecież są też potrzebne, bo ubogacają w zrozumienie własnych relacji z Bogiem. Wiem też Boże, że Ty nigdy nie dozwolisz dać więcej trudności aniżeli zdolna byłabym je udźwignąć, jednak dzięki takim przeżyciom moja wrażliwość względem siebie i innych jest znacznie subtelniejsza, bo Ciebie mogę dostrzec w drugim człowieku – nawet takim, który nie do końca zachowuje się właściwie.

W trakcie czuwania bardzo się wzruszyłam, kiedy tak myślałam o swojej przeszłości no i oczywiście jakże odmiennej teraz rzeczywistości. Przepełniona wdzięcznością za wszystko i za to miejsce Czuwań Modlitewnych, gdzie od jakiegoś czasu można trwać na modlitwie w niezwykłej atmosferze modlitewnej, ubogacanej śpiewem, rozważaniami, które namacalnie dotykają serca każdego z uczestników w indywidualny różny sposób. Wiem, że słowa, które wypowiada Kapłan są tak bardzo od Ciebie – dla Nas.

Trwając w takim błogim uniesieniu wdzięczności, kiedy lekko przymknęłam swoje oczy wyobraziłam sobie Ciebie, Jezu jak przechadzasz się po Świątyni, zbliżając do każdego z czułością, a chwilę później, kiedy oczyma wyobraźni widziałam Twoją Jezu postać z tyłu kościoła, uczyniłeś Panie Jezu gest, to tak jakbyś chciał otwartymi ramionami ogarnąć wszystkich razem i utulić w Twoich potężnych otwartych ramionach, wyrażających miłość do wszystkich łącznie, ale też do każdego z osobna, w tej jednej chwili. To było piękne uczucie, że nie sposób wyrazić słowami wdzięczności za takie momenty.

I jakby wszystkiego tak obficie w Twoją dobroć Panie – tak wiele, to na dodatek – chwilkę później wybrzmiały kolejne słowa cytowanej na wstępie piosenki. A zaczynają się: „Wystarczy byś był… nic więcej. Tylko byś był… nic więcej”. Jednak ostatni wers był dla mnie Twoim Panie dotknięciem takim realnym , bo aż przeszyło moje serce dreszczem emocji, kiedy usłyszałam: „… by Twoje skrzydła otuliły mnie”.

Z całą pewnością , nie znałam tej pieśni wcześniej i nawet chyba jej nie słyszałam, a kiedy przed spotkaniem przejrzałam tak ze zwykłej ciekawości pieśni – na tej nawet nie zatrzymałam mojego wzroku, po prostu jej nie zauważyłam. To wydarzenie jest dla mnie namacalnym świadectwem Panie, że Twój Święty Duch działa, tak realnie, dając do zrozumienia, że relacje z Bogiem mogą być takie żywe i radosne – jeśli tylko Ja – Ty chcesz. Chwała Panu!

Ela

Dwa lata temu w Niedzielę Miłosierdzia urodziła nam się córeczka, która przeżyła tylko dwa dni. Ale choć istniała tak krótko, dzięki niej jesteśmy teraz innymi ludźmi, inaczej patrzymy na świat. Dzięki niej staramy się robić jak najwięcej dobrego. Na początku mówiłam, że przez to w jaki dzień się urodziła, Bóg tak się nad nią ulitował, że nie da jej poznać, jaki ten świat może być okrutny. Później trafiałam od forum do forum dotyczących straty dziecka i dziś wiem, jak wielkie miłosierdzie okazał nam Pan, bo dał nam ją na te dwa dni, podczas których mogliśmy trzymać ją w ramionach i tulić. Wtedy kapelanem szpitalnym był ksiądz Bogdan. Pamiętam doskonale jak przyjmowałam komunię z Zuzią na rękach. Pamiętam jak się do niej uśmiechnął i zrobił jej krzyżyk na czole. Coś wtedy we mnie wołało żeby poprosić o chrzest. Niestety ten głos był zbyt cichy, głośniejszy był ten, który mówił że przecież trzeba porozmawiać o tym z mężem, dowiedzieć się jak to ma wyglądać. Sprawy jednak potoczyły się tak, że Zuzia została ochrzczona przez pielęgniarki kiedy odchodziła. Zrodził się wtedy we mnie ogromny sentyment do księdza. Można powiedzieć, że Zuzia przyciągnęła mnie do niego, a on bliżej Boga. Zaczęliśmy chodzić na msze dla dzieci, które prowadził, spowiadałam się specjalnie u niego w Dzień Dziecka Utraconego (żadna spowiedź nie dała mi tyle co ta). W końcu trafiłam na czuwanie modlitewne. I to było to, czego było mi najbardziej potrzeba. Bycie tak blisko Jezusa, żywego prawdziwego na ołtarzu, przepiękna modlitwa okraszona wspaniałymi pieśniami, ludzie płaczący w głos gdzieś obok, wstający i wyciągający ręce w akcie uwielbienia. Każde czuwanie to dla mnie cudowne spotkanie, w jakiś sposób mnie przemienia, pomaga iść dalej, wreszcie zaczęłam pytać Boga, jaka jest Jego wola wobec mnie.

Pół roku po narodzinach córeczki zaczęliśmy starania o drugie dziecko. I nic. Wyniki idealne, półtora roku starań i ciągle nic. Lekarz zasugerował, że albo mam blokadę psychiczną, albo po prostu mój organizm przez pewne komplikacje w pierwszej ciąży zakodował sobie, że więcej nie chce przez to przechodzić i medycyna będzie tutaj bezsilna. Na jednym z czuwań ksiądz poprosił o pomoc dla pewnej rodziny. Oddaliśmy wózek. Następnego dnia czuwanie w intencji małżeństw, które nie mogą mieć dzieci. Prosiłam Pana, aby choć jedna para w niedługim czasie mogła powiedzieć, że wreszcie się udało i dać nadzieję innym. Nie przypuszczałam nawet, że niecały miesiąc później będę mogła napisać do księdza podziękowania, bo to nam zdarzył się ten cud. Po czuwaniu osobiście podziękowałam naszemu ukochanemu księdzu, otrzymałam też od niego błogosławieństwo. Gorąco wierzę, że teraz się uda, że zostaniemy ziemskimi rodzicami, a z pomocą Pana wychowamy mądrze dziecko na dobrego człowieka. Dziś wiem, jak wielką moc ma modlitwa, a WIARA CZYNI CUDA. Chwała Panu!

Ania z Krzyżkowic

Na czuwania chodzę już długo i za każdym razem przeżywam to inaczej, ale zawsze czuję obecność Ducha Świętego te momenty są dla mnie bardzo ważne bo wiem, że jest Ojciec w niebie który mnie bardzo kocha. Ale zdarzył się szczególny wieczór piątkowy msza o uzdrowienie. Mam świadomość, że ta msza nie mogła się różnic od innych Eucharystii, w których uczestniczyłam, bo przecież Jezus Chrystus uzdrawia nas na każdej mszy, ale jednak dla mnie to był szczególny dar od Jezusa. Po mszy indywidualne błogosławieństwo przez nałożenie rąk przez kapłanów na nasze głowy, modlitwa śpiewem o dary Ducha Świętego. Czułam się bardzo dobrze, byłam radosna, że mogę po raz kolejny przeżyć właśnie takie błogosławieństwo. Kapłan nałożył swoje ręce na moja głowę, aby Duch Święty wylał na mnie swoje łaski i właśnie tak się stało. Czułam gorące ręce kapłana oraz jak promienie z serca Jezusowego przenikają mnie i doznałam zaśnięcia w Duchu Świętym. Bardzo dziękuję Bogu za tę łaskę. Kolejny raz pokazał mi jak bardzo mnie kocha. CHWAŁA PANU!

„Być bliżej Ciebie chcę, z Tobą mi w życiu lżej. Panie bądź ze mną co dnia”. Moje świadectwo dotyczy doświadczenia i dotyku Bożej łaski dzięki wytrwałej i ufnej modlitwie, podczas piątkowych czuwań modlitewnych przed Jezusem.

Początek tych spotkań był trudny, nie mogłam przedostać się do Jezusa przez własne problemy przebaczenia i pojednania, przez brak miłości do drugiego człowieka, którego łatwo oceniałam i osądzałam, według własnego kryterium.

Lęk blokował moje serce i nie pozwalał otworzyć się przed Jezusem, by pokazać Mu swoją zranioną miłość. Bałam się, że Jezus mną wzgardzi, miałam ogromne poczucie grzeszności, czułam się najgorsza z tych, którzy trwali na modlitwie.

Duchowe zmagania ze złem i lękiem uwieńczone zostały zwycięstwem Jezusa, który nie pogardził mną, pomimo moich grzechów i słabości, spoglądając na mnie z miłością, uzdalniając i pomagając otworzyć się na działanie łaski.

Jezus przyciąga mnie do Siebie jak magnez, a moja odpowiedź to modlitwa adoracji, na której nie pada zbyt wiele słów, czasem tylko cicho płyną łzy, myśląc o tym, że nie potrafię kochać tak, jak Jezus. Wyciszam się, aby usłyszeć Jezusa, otwierając serce na Jego Słowo. Ono wypełnia bogatą treścią moje życie i czyni je wrażliwym na dotyk Bożej łaski. Wdzięczność wypełnia serce, że Jezus jest moim wiernym towarzyszem życia, że w Jego szkole uczę się tylko tego, co najpiękniejsze ? kochać siebie i innych. To trwanie na modlitwie sprawia, że daję się prowadzić Jezusowi, a jedynym pragnieniem i tęsknotą to żyć życiem Jezusa na co dzień.

Jezu, miłości moja, ufam Tobie, kocham Ciebie, ale proszę miej litość nade mną, bo jestem grzeszna.

„Przyjaciela mam …” Odkryłam to bardzo osobiście na czuwaniu modlitewnym w Brzeziu, 2 grudnia 2011 r., kiedy usłyszałam słowa – „Patrzymy Jezu na siebie nawzajem, ja na Ciebie, a Ty na mnie”. Ten czas – czas bycia na duchowej rozmowie z Tobą, Jezu pozwala na refleksję – na odczucie Twojej obecności.Ty dajesz wsparcie, pocieszenie, niejednokrotnie odpowiedź na nurtujące pytania, wyzwalając ulgę. PROSIŁAM W MODLITWIE O WIARĘ, o to by poznawać Ciebie Jezu bardziej i głębiej, a Ty przychodzisz do mnie do mojego życia – zapraszasz mnie na spotkania z Tobą, bym mogła poznawać Ciebie więcej i lepiej. Ten czas spędzony na piątkowych modlitwach, czas z Tobą i od Ciebie Jezu jest czymś dla mnie niezwykłym, jest podarunkiem, jest najlepszym prezentem dla mnie, potwierdzeniem, że wysłuchujesz próśb naszych. Bo przecież pragnęłam nieskromnie czegoś więcej od Ciebie jeszcze tak niedawno, a tym mi to dajesz na zawołanie. Ty Jezu wiesz, że uwielbiam śpiew, a zespół młodych ludzi posługujących w piątkowe czuwania, tak pięknie współbrzmi, umilając te spotkania z Tobą. „Kto śpiewa, ten dwa razy się modli” – na Chwałę Pana.

Panie Ty wciąż zachwycasz mnie Twoim miłosnym i miłosiernym spojrzeniem, Chwała Ci Panie – Jesteś moim Panem, moim najlepszym przyjacielem, Tobie ufam Jezu.

I już tak jest, że tęsknię za Tobą Jezu za tymi jakże fajnymi spotkaniami na adoracji piątkowego czuwania modlitewnego w Brzeziu, tęsknię za Twoim cudownym spojrzeniem, które leczy i wyzwala z utrapień codzienności nagromadzonych w tygodniu.

Pełna wdzięczności Ela

Módl się i wpatruj w Moje Miłosierne Oblicze. Adoruj mnie częściej z Najświętszym Sakramencie. Módl się za dusze zmarłych – potrzebują twojej modlitwy. Swoim życiem dawaj świadectwo o Mnie, nigdy się mnie nie wstydź, bo kto się Mnie zaprze przed ludźmi tego i Ja zaprę się przed Ojcem Moim. Bądź pokorny i panuj nad wybuchami gniewu. Ja jestem z tobą, choć łatwo ci nie będzie ale…warto. Chwała Panu!

Jacek

Pierwszy raz przyjechałam na trzecie czuwanie. Przyjechałam bez żadnej intencji, chciałam tylko trwać na modlitwie przed moim Panem, uwielbiać Go i wynagradzać zniewagi, jakich doświadcza od ludzi. Tymczasem zupełnie niespodziewanie otrzymałam łaskę przebaczenia pewnej osobie, której nie potrafiłam przebaczyć od wielu lat i od wielu lat o tę łaskę prosiłam. Chwała Panu.

Uczestnicząc w czuwaniach modlitewnych, nagle zauważyłem, że w kościele istnieje jedność wszystkich dusz, a my – nasze ciała są obserwatorami czegoś, czego dotychczas u siebie nie doznawali. Są to chwile krótkie, ale ślad pozostaje na długo – przez cały tydzień, do następnego czuwania. To „żucie” zmienia nasze dotychczasowe postępowanie, pojawia się nowa świadomość, w mojej codzienności zaczynam słyszeć podszepty mojego wnętrza – teraz wiem, że to głos mojej duszy. Jak nigdy, uczestniczyłem w 80% w różańcowych modlitwach, które monotonne w swojej wymowie, nagle, za sprawą stosownego komentarza i wyobraźni, stają się żywe. Nie wiem jak wiele będzie mi dane, ale moje życie nabrało sensu, którego czasami trudno dostrzec w naszej codzienności. Wydaje mi się, że to, o czym piszę, jest wspólne dla każdego człowieka, nawet tego nie wierzącego, dlatego daję moje świadectwo, ku pokrzepieniu słabym – bo sam nim jestem.

„Paweł”